W obliczu pomiarów komórek do pracy magisterskiej dramatycznie wzrosła moja aktywność kuchenna (nadal nie umiem ustalić, czy rodzina bardziej się cieszy, czy bardziej smuci z wytworów mojej działalności; przeżywalność wynosi na razie 100%, ale n= tylko 4, za to ilość powtórzeń rośnie.)
Dziś naszło mnie na muffinki (vel babeczki bądź, hybrydowo, babinki).
Znaleziony gdzieś w odchłaniach internetu przepis zawierał princessę kokosową, wiórki kokosowe, maślankę i olejek migdałowy, ale z braku poszczególnych składników zmodyfikowałam nieco skład.
Z resztą - muffinki mają to do siebie, że można kombinować we wszystkie strony, a i tak (prawie) zawsze wyjdą.
Składniki mokre:
0,5 szkl. jogurtu naturalnego
50 ml oleju
1 jajko
1 łyżeczka olejku migdałowego
Składniki suche:
15 dag mąki pszennej (~ szklanka)
4 łyżki cukru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
"Wsad":
3 princessy czekoladowe lub 2,5 princessy maxi (pokruszyć)
6 łyżek zmielonych/pokruszonych migdałów
Po kolei:
Jak to z babeczkami zwykle bywa - osobno mieszamy wszystkie składniki suche, osobno mokre. Suche wrzucamy potem do mokrych, znów mieszamy (ale nie za długo, podobno muffinki nie lubią zbyt pedantycznego traktowania grudek).
Na koniec dorzucamy "wsad" i znów trochę mieszamy.
Powstałą masę nakładamy do wyłożonych papilotkami foremek/dołków, do 2/3 ich wysokości.
Pieczemy przez ok. 20 minut w 200°C.
Smacznego! :)
Moja blacha pozwoliła na wytworzenie
12 nieco zbyt płaskich muffinek...
Om nom nom...