sobota, 2 lutego 2013
Układanie/burdel
Udało się zaprowadzić trochę ładu i hierarchii. Kilka spraw odłożyć na bok, skupić się trochę bardziej na czymś innym.
Nawet napoczęte, niedoczytane książki stoją na osobnym miejscu na regale, w kolejności, w jakiej mają zostać dokończone (Oddział chorych na raka, Twarzą w twarz, Queen, 59 sekund, Genetyka kultury i z dziesięć innych).
Zostało trochę burdelu w notatkach i szafie, ale te dwie lokalizacje chyba nigdy nie będą go pozbawione.
***
Plaża zalana słońcem. Po mojej stronie opustoszała, ale na lewo, na cypelku, mrowiło się od ludzi. Czemu nie było ich tylu koło mnie? Może to ten węgiel... U nich piasek bezpośrednio stykał się z morzem, tu zaś pomiędzy piaszczystą połacią, a falami znajdowało się jakieś sto, dwieście metrów najczarniejszego węgla kamiennego w wielkich bryłkach. Tylko gdzieniegdzie widać było między nimi kałuże wody.
Za czarnym odcinkiem morze było mniej spokojne, niż po tej turystycznej stronie.
Ciemne, burzowe chmury, deszcz, pioruny - sztorm.
Jakiś statek, wielki, drewniany z rozłożonym żaglem miotał się wśród fal. Bez sensu, żagiel w taką pogodę? Statek przechylił się od pionu o jakieś 45 stopni, wyglądał, jakby miał runąć w otchłań wód (jaka otchłań, przecież to tylko jakiś kilometr od brzegu! Dlaczego jeszcze nie osiadł na mieliźnie?). Wykonał jednak nagle szybki zwrot, jakby popisujący się nastolatek efektownie, z przechyłem, brał ostry zakręt na rowerze. Stanął w pionie na tle sinego, burczącego nieba.
A tam, przy tłumie ludzi, te kilka kilometrów dalej, morze spokojniutkie, małe falki gonią się wesoło z dziećmi. W oddali, w głębi lądu, chyba sosny.
U mnie czyściutki piasek skąpany w słońcu, pas węgla, sztorm i statek.
Jestem pewna, że dojrzałam na nim młodego Hindusa (?), który, gdy statek był mocno przechylony, sięgnął ręką do morza i coś z niego wyciągnął.
*
Nie wiem dlaczego Zakład Entomologii ze Stacją Górską w Ochotnicy miał także Stację Podziemną w Wieliczce. Albo w Bochni. Z pokojami dla studentów wydrążonymi w skale. I z zieloną kanapą, na której siedzieli Państwo K. Pan K. proponował udział w Festiwalu Owada (chyba pomieszał Dni Owada z Festiwalem Nauki) i trochę się zmartwił na wieść, że Sekcja Entomologiczna tak jakby nie działa. Na drewnianych schodach, po których rozpoczęłam swoją wędrówkę na powierzchnię, minęłam smutnego dr. S.
*
Wracałam - nie wiem skąd, nie wiem z kim - samochodem osobowym. Starszy pan (co za jeden?) był kierowcą. Dookoła cudowne Full HD z Blu Raya: trochę skał, jakaś cerkiew Wasyla skrzyżowana z Jasną Górą, wielka góra za mną (lasy, lasy, lasy, kosodrzewina, mangrowce, buczyna karpacka i amazońska dżungla), przede mną droga w dół, nic nie jedzie, widać niskie, białe domki, a dalej chyba kurort i morze lazurowe iskrzące każdą zmarszczką wody. Do połowy wychylona z wolniutko jadącego samochodu robię zdjęcia wszystkiemu co się da, zanim zacznie się kolejna scena w Full HD, tym razem na stacji benzynowej koło sklepu z zabawkami, w którym właśnie prowadzona jest jakaś loteria charytatywna (a ja akurat nie mam przy sobie żadnych pieniędzy).
*
Dziękuję mózgu, że robisz mi w głowie ten kolorowy burdel pełen szczegółów i z odrobiną miejsca na (własne, przytomne refleksje).
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz